Archiwum za rok 2022

Spotkanie z Antonim Matuszkiewiczem

Antoni Matuszkiewicz siedzi w fotelu i czyta
dodano: poniedziałek, 19 grudnia 2022 autor: Rafał Wojciechowski

Wyjątkowe i niezapomniane spotkanie z twórczością Antoniego Matuszkiewicza. Świętowaliśmy 50-lecie jego twórczości. Poniżej esej, który A.Matuszkiewicz przygotował z tej okazji:

Poezja
Takie zapatrzenie
że stojąc nad przęsłami brwi
samemu zaczyna się płynąć

Trzeba zatrzymać się nad sobą, a wtedy się płynie, to znaczy powołuje się, niejako sam ze siebie powołuje się ruch. W widzeniu, w indywidualnej formie widzenia stwarza się niedostrzegalna zazwyczaj rzeczywistość. Poprzez emanowany przez nią obraz. To co jest, jest jakie jest, jest jak jest, a dostrzegane jest w ruchu, ponieważ ten, kto dostrzega, ponieważ dostrzeganie tego, kto dostrzega, jest w ruchu, po stronie czasu. Zapis poezji, czyli najczęściej wiersz, wypływa ze szczeliny pomiędzy tym prozaicznym światem a naszą wizją. Światem innym. Podstawą jest, że “widać”, widać naprawdę, zawsze widać, choć to widziane bywa, jest, niekiedy niewidzialne, pozostaje niewidzialne, ale dotknięty nim człowiek widzi, reaguje na jego obecność w swojej wizji rzeczywistości. Aby tak widziane w ogóle się mogło w tym ludzkim świecie pojawić, nawet dla samego widzącego, musi mieć kształt, musi mieć formę, stać się słowem, tak jak to Słowo w prologu Janowej Ewangelii, które może być tłumaczone w czasie teraźniejszym, tj. w czasie wiecznym, absolutnym dla danej rzeczywistości. Chcąc, nie chcąc, każdy piszący staje się prorokiem tego Słowa.

Człowiek musi mieć świadomość, że widzi, a następnie nazwać to ze swojego punktu widzenia, nazwać po swojemu. Wprowadzić do swojego świata, objąć horyzontem swojego świata. Nie wiemy, jakie jest to Słowo na początku, ale w zetknięciu z jego znaczeniem korzystamy z naszych słów. Bezradni wobec jego blasku, często poznajemy je dopiero przeczytawszy, co sami przed chwilą napisaliśmy…

Na początku jest Słowo, czyli wszystko, co jest, trwa, ujęte słowem, patrzymy na to, widzialne i niewidzialne dla naszego wzroku, jedno i drugie widzimy na swój sposób. Spotykamy to, o ile tylko zostaje stworzone, to znaczy, uwidocznione w świecie ludzkim, dane człowiekowi w objawieniu. Jeśli chwyta się ten moment widzenia, człowiek go chwyta, to tylko tak, że coś się staje w dostępnej mu przestrzeni poznania, coś tworzy się, zostaje dlań stworzone i musi zostać w jego percepcji określone, zamknięte, nazwane. Twórczość jako pieczęć nowego życia, nowego świata.

Jak każde odczytywane czy słuchane słowo rozwija się też w czasie, w trakcie percepcji, bywa pojmowane po pierwszej, drugiej zgłosce, po wymówieniu całości. Od razu, jak katechumen wynurzający się z chrzcielnej wody, musi być otulone prześcieradłem mowy w całej jej świeżości. Za tajemnicą dotknięcia, tajemnicą niewidzialnego widzenia postępuje natychmiast forma, forma tego świata, w jakim nic nie może zaistnieć bez formy, chociażby na początku forma wymykała się jej doświadczeniu. Choćby nie przeczuwał on w ogóle owej formy.

To, co jest, można zobaczyć wszędzie, zobaczyć zawsze, ale rozstrzygający jest stan patrzącego, jego dyspozycja bezinteresownego, poza poznaniem samym, widzenia. Odnalezienie się w sobie widzącym. Wiara, że może to nastąpić, wynikająca z ewentualnego doświadczenia uprzedniego, intuicji, czyjejś sugestii albo wiary w sensie ścisłym. Zasadą jest, że ani ja – patrzący – ani to, na co patrzę (co odbieram w jakikolwiek sposób) nie jest ograniczone, że jest wolne, ja jestem wolny, od jakiegokolwiek projektowania wizji. Jeśli wspomniałem wcześniej o doświadczeniu, to tylko w znaczeniu fenomenologicznym, że takie zdarzenie zaistniało, nie zaś odnośnie jego treści, formy etc.

W tym miejscu trzeba postawić obok siebie widzieć i wiedzieć, i zdecydowanie sobie uświadomić, że nie jest prawdą, iż się nie wie, nie wie nic więcej ponad oczywistość, doczesność, śmiertelność. Także ponad rosnący horyzont nauki. Istnieje mnóstwo wiarygodnych relacji, mitów, religii i dzieł sztuki, których inspiracje zdolny jest przyswoić sobie i spożytkować każdy nieuprzedzony i wrażliwy człowiek.

Wie się, że się wie, że można wiedzieć – widzieć, odbierać, być obdarzanym – wprost i natychmiast, jeśli tylko pozwolą na to wewnętrzne i zewnętrzne okoliczności. Gdy nie przeszkodzi niewiara. Kiedy od człowieka do człowieka sięga filozofia, wielowymiarowa filozofia, można też powiedzieć filozofia stosowana, czyli miłość. Miłość, miłość jako droga poznania, jaka nie jest kierowana w nieznane, domniemane, ku wiedzy abstrakcyjnej, w wysterylizowane zawczasu puste niebo, ale jest z drugiego człowieka, jest, jak to miłość w ogóle, z drugim człowiekiem, (przecież w chrześcijaństwie i miłość i słowo to człowiek).

To na przykład fundamentalny we wszelkim życiu duchowym związek nauczyciela z adeptem, nie polegający na tym, że uczeń otrzyma jakieś informacje, ale że dzięki miłości wiedzy (filozofii) dozna doświadczenia tego drugiego. Uwierzy w jego dotknięcie prawdy. Dozna w nim siebie, jakim dotąd nie był. Zapłonie sam od płonącego w tamtym ognia. A przy tym potwierdzona zostanie praprawda o naszej prajedności.

To w człowieku została wypowiedziana prawda. Prawda ma kształt człowieka. Tylko człowiek, jako istota przekraczająca umysł i ogarniająca dalsze wymiary bytu, może być naczyniem prawdy. A pokój Boży, jaki przewyższa wszystko, co można pomyśleć, uchroni wasze serce i wasze myśli w Chrystusie Jezusie. (Flp 4,7)

Spotkałem w swoim życiu kilku widzących, poczynając od tego niezarejestrowanego moją kilkuletnią wówczas pamięcią mężczyzny w sanatorium, który przy stoliku mówił mojej Mamie o przyszłości niektórych ludzi, którzy tam byli, a kiedy zapytała o mnie, czy będę może inżynierem, powiedział, że nie, zostanę pisarzem. O którym to wyroku dowiedziałem się kilkanaście lat później, kiedy już zacząłem pisywać. Zresztą moja Mama była od młodości przekonana, że można widzieć, to czego nie widać, miewała znaczące sny i przeczucia, spotykała umarłych.A moja historia jako piszącego jawi mi się w tej chwili, z tego miejsca mojego znacznie bardziej zaawansowanego już życia, jako historia kogoś, kto widzi, kto pragnie zobaczyć. Taki jaki wewnętrznie jestem, jakim się piszę, bardziej jestem z tego, co zobaczyłem, z własnej natury bardziej niż z kultury, literatury, z tego, co przeczytałem.

Początkiem było zmierzenia się z tym, co widać i jak widać. Co znaczy widzieć, a co zobaczyć, to – znana niektórym tutaj obecnym – anegdota (ze świdnickiej ulicy Lelewela) ze spostrzeżeniem po raz pierwszy, po raz pierwszy z taką intensywnością, spostrzeżeniem jako wyzwanie, zadanie – namarzniętego na gałęzi lodu – i niemożność wyrażenia tego, co się widzi. Jakby to wciąż pozostawało niedozobaczone. Że to aż takie, niespodziewane, przerastające mnie, piękne. Potem dowiem się, dopatrzę się z czasem, że to, co się nazywa pięknem jest niepokojem istnienia, cechą, wymiarem tajemnicy. Świadomością jej otwartej granicy. Okryciem odkrywającej się prawdy.

Przeskakując kilkanaście lat, podczas których napisałem już trochę wierszy i zdążyłem zadebiutować (w roku 1972, czyli właśnie 50 lat temu…), znalazłem się w innym jeszcze sanatorium, z powodu zadomowionej w naszej rodzinie gruźlicy. W Sokołowsku. To tam poznałem inną stronę widzenia, doznałem bardziej siebie jako widzącego. Nie tylko okoliczności, ale i stanu w jakim się znajduję. Odcięty przez leczenie od powszednich utrapień, co dzień konfrontowany z górską naturą, rozpisałem się na dobre, to znaczy nauczyłem się zasad spostrzegania rzeczywistości tak, by przemówiła. Zostałem jej początkującym sekretarzem. Świadectwem tego są „Góry Kamienne”, które zaskoczyły mnie, które już samą swą formą różniły się od tego, co pisałem wcześniej. Chciały być takie, a ja musiałem to spełnić.

Studium
Passe-partout mglistej nieskończoności wybiera wciąż inny fragment. Góra, zazwyczaj pewnie wynikająca z ziemi, okazuje się lawiną pomysłów. Spada wielkimi, wilgotnymi płatkami. Błyskające chwilami ostrze światła konsekwentnie zakreśla nierówności, tnie sztywne warstwy lasu, jakby na ten sam obiekt nakładała się praca odmiennego artysty o wyobraźni poddanej rygorom.Forma nie jest gotowa. Czują to zwierzęta. Narzucając całej kotlinie cierpliwy bezruch, dwie sarny ciemnieją u podnóża. Już ukończone, odstawione na arkusz czystego papieru. Czekające na stworzenie świata.

Dla mnie jest to wciąż – teraz – tamta chwila, minuty zapisane pierwszego maja któregoś tam roku, ale to nie minęło, nie mija, nie ma w sobie zarodu nieistnienia, poza pamięcią, poza psychiczną i fizyczną wytrzymałością materiału w jakim jest utrwalone.

Jak wspomniałem, spotykałem ludzi widzących. Pana Romana Szutera, ucznia lwowskich kabalistów, prof. Andrzeja Szyszko-Bohusza z Krakowa, wałbrzyskiego poetę Kazimierza Chmielowca. To widzenie trzeba rozumieć nieco szerzej, nie musi odbywać się tylko za pośrednictwem fizycznych oczu. Jest mi bliskie wschodnie podejście do wewnętrznej struktury człowieka. Wiedzy o wewnętrznej strukturze człowieka, zobaczonej przecież niegdyś, przez wielkich widzących, w tzw. starożytności. Tu wypada wspomnieć Michała Fostowicza i „Realność świata wizji”, zorganizowane przez Stowarzyszenie ITON sympozjum w Świdnicy poświęcone Williamowi Blake’owi. Co i jak widział Blake – i tylu innych wcześniej czy później – czy ten jego świat nie jest z nas? Czy nie widzimy go również? Czy poprzez fantasmagorie Blake’a nie widzimy czegoś, nie doznajemy, chciałoby się rzec – namacalnie wręcz, w sobie? Patrząc na jego muskularne postaci, odrealnione pejzaże – widzimy, widzimy naprawdę. Widzimy tak coś, z czym w tej naszej powszedniości nie mielibyśmy nic wspólnego.

Dwa lata starszy ode mnie, poeta Risto Ahti, który tłumaczył m.in. Blake’a na język fiński, powiedział: Przy pracy twórczej uważam za najważniejsze uchwycić indywidualny, prorocki i absolutny obraz świata. Pisanie jest dla mnie pracą podobną do pierwszych słów Biblii: Na początku było Słowo, a to Słowo stało się ciałem. Chcę zrozumieć wiersz i chcę, by poezja starała się zrodzić wolnego człowieka, który zakosztuje tak samotności, jak powszechności. Nie wiem, czym z tych dwóch jestem, czy słowem, które wypowiem, czy słowem, które mówi. Znowu wróciliśmy do tego cytatu z Prologu św. Jana, ale jest to tam powiedziane raz na zawsze, jest powiedziane w imieniu nas wszystkich, nierozłącznie od samego istnienia, wszyscy z tego wewnętrznie jesteśmy. Z naszymi światami i czasami. Z tą czy inną literaturą rysującą się na naszym widnokręgu. Nieznani, nieznani sobie, przychodzimy do ziemi niczyjej. I poznając ją, w wolności i bezinteresowności poznajemy siebie, stwarzając ją na swoje podobieństwo. Poddając ją sobie.

W miarę postępowania w swym wnętrzu, kontemplacji istnienia, ukrytej pracy naszej tzw. nieświadomości, wizja łagodnieje. Jak łagodnieje rzeźba najwyższych gór oglądana z rosnącej wysokości. Aż z pułapu tysięcy kilometrów kula ziemska zdaje się być gładka niby bila. I my sami, nawet jeśli jesteśmy, jeśli bywaliśmy jak na słońcach swych przeciwne – Bogi, to nic nie tracąc ze swej istotowości, z wolna odnajdujemy się w rosnącym pokrewieństwie. W powszechnej emanacji tła.

Francuski pisarz-podróżnik Sylvain Tesson, przez pół roku żyjący samotnie w chacie nad Bajkałem, zanotował, że człowiek odcięty od telewizji odkrywa, że okno jest pojemniejsze niż ekran. Tak samo, dodam, w miarę praktyki to, co widzimy oknem, co zazwyczaj widzimy okiem, okazuje się mniej pojemne od tego, co jest, a co naprawdę można zobaczyć. Jesteśmy istotami o nieskończonych możliwościach. Pan Wasilewski z Gliwic, który posiadał dar spontanicznej profecji , powiedział mi podczas naszego jedynego spotkania: widzę już coraz gorzej, ale za to poszerza się moje jasnowidzenie.

Widzenie jest jedno, tylko różnią się jego stopnie i kategorie. Patrzeć z taką uwagą, aby widzieć inaczej. Patrząc na tego, kogo ma się kochać jak siebie samego, widzieć tego, kogo ma się miłować ze wszystkiego serca swego. Jezus odpowiadając na prośbę Filipa, aby ukazał uczniom swojego Ojca, mówi: kto widzi mnie, widzi i Ojca.Pisząc o nadziei, Józef Tischner stwierdził: Ciężar istnienia przemieszcza się z teraźniejszości i przeszłości na przyszłość. Myślę, iż za sprawą poezji ciężar istnienia przemieszcza się w przeciwnym kierunku, z przyszłości w teraźniejszość. Nadzieją poety jest właśnie teraźniejszość ukryta w poezji. Jej wieczna teraźniejszość. W jakiej światło, w którym się widzi nie pochodzi z ognistego miecza archanioła, lecz z krzewu, który płonie, ale się nie spala.

Antoni Matuszkiewicz
[Jako motto wykorzystałem własny wiersz ze zbioru „Lżejsze od Ziemi”, Wrocław 1982. ]

Antoni Matuszkiewicz siedzi w fotelu i czyta
Karol Maliszewski mówi trzymając w ręku mikrofon
Antoni Matuszkiewicz i zgromadzeni goście spoglądają na jubileuszowy tort
Antoni Matuszkiewicz siedzi w fotelu i czyta
Antoni Matuszkiewicz odbiera kwiaty i gratulacje od uczestniczki spotkania
Julian Golak przemawia do gości zgromadzonych w Czytelni MBP
Antoni Matuszkiewicz trzyma w ręce kwiaty. Obok niego stoją uczestnicy spotkania
Antoni Matuszkiewicz słucha uczestniczki spotkania, która czyta z kartki
Karol Maliszewski mówi trzymając w ręku mikrofon
Antoni Matuszkiewicz odbiera gratulacje od Very Kopeckiej
Antoni Matuszkiewicz odbiera kwiaty i gratulacje